między piorunami a kroplami

Refleksyjnie Komentarze (0) »

Tego dnia siła natury pokazała swoje okrutne oblicze. Ja jednak oddalony od epicentrum, gdzie inni musieli stawić czoło żywiołowi, patrzyłem na niego zupełnie innymi oczyma, słuchałem w spokoju…

Burza rozegrała się na dobre. Pioruny nie oszczędzały swojej siły, wdzięku i głosu. Okalały mnie dookoła. Brakowało mi tylko widoku gór za oknem. Zamilkłem. Muzyka burzy była przyjemna, choć groźna. Co chwila przecinała ciszę, oprócz tła dźwięków bijących kropel deszczu. Zapaliłem lampkę, wziąłem książkę do ręki, niech nie tylko moje oczy i uszy się radują.

Czemu wziąłem właśnie tą książkę? Odpowiedź na to pytanie była zawarta w samej niej.

Książka wciągnęła mnie bez reszty. Niczym droga, którą przemierzał Pielgrzym Paula Coelho. Szedłem razem z nim, a upływające minuty nie miały dla mnie znaczenia. Czerpałem i cieszyłem swoje myśli i duszę tym, co przeżywał też Pielgrzym.

Spośród wszystkich wymyślonych przez człowieka sposobów zadawania bólu sobie samemu najgorszym jest Miłość. Cierpimy zawsze dla kogoś, kto nas nie kocha, kto nas porzucił, dla kogoś, kto nie chce nas opuścić. Żyjemy samotnie, jeśli nikt nas nie kocha: mając żonę lub męża, czynimy z małżeństwa niewolę. To naprawdę potworne.

Kiedy w środku nocy burza ucichła, wyszedłem z domu. Cisza… ta piękna cisza, której lubię się tak przysłuchiwać. Za pięknie, żeby teraz zasnąć. Spacer po zmoczonej ziemi łzami nieba pozwala kroczyć zupełnie inaczej. To nie jest normalny spacer. To jest balansowanie na pograniczu metafizyki. Jednocześnie ogarnia Cię błogi spokój. Pierś sama połyka powietrze, które ładuje Cię niczym wyprute za dnia akumulatory…

Wróciłem. Wydawało mi się, że spać mi się jeszcze nie chce, ale wiedząc, że siebie samego nie oszukam, przed 5 zamknąłem oczy – niech odpoczną.

Moje myśli jednak nie chciały spać, bo już 5 godzin później powiedziały mi, że chcą robić coś innego. Są głodne tego, co się zaczęło poprzedniego wieczoru. Tęsknią.

Nie dbając o śniadanie, nie czując nawet głodu, a jeśli już to głód zupełnie czegoś innego, wziąłem ponownie „Pielgrzyma” do ręki.

Wszystko zapisane jest w dźwiękach. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość człowieka. Człowiek, który nie potrafi ich słuchać, nie usłyszy też wskazówek, których życie udziela nam na każdym kroku. Tylko ten, kto słucha szmeru teraźniejszości, może podjąć trafną decyzję.

Teraz już zrozumiałem, że ta burza nie była dziełem przypadku. Teraz zrozumiałem, co ona do mnie mówiła. A sam Pielgrzym stał mi się jeszcze bardziej tożsamym.

Życie uczy nas na każdym kroku, a tajemnica tkwi tylko w jednym: w akceptacji faktu, że każdy z nas może być na co dzień mądry jak Salomon i potężny jak Aleksander Wielki. Lecz dowiadujemy się o tym dopiero wtedy, gdy los zmusza nas do uczenia innych…

Przepełniony refleksją, zadumą, ale i radością, odnalazłem swoją drogę. Z tej radości, ażbym zatańczył.

Taniec jest jedną z najdoskonalszych form kontaktu z nieskończoną inteligencją.

Nie mogę się doczekać. Kolejnej burzy. Ale ta nadchodzi bardzo szybko… niech tylko oszczędzi niewinnych.

Na dyskotece tańczą goście, didżej za konsolą gra…

press Komentarze (0) »

Nr 5, 16-30 wrzesień 2002


Ostatnia sobota sierpnia. Dzień był upalny, jak większość lata. Godzina 21. Nadal jest gorąco, a będzie jeszcze bardziej. Właśnie zaczęła się ostatnia wakacyjna dyskoteka w mieście – sypialni. Ale tutaj zasną tylko ci, którzy za dużo wypiją.

Przed dyskoteką dzwonię do kolegi. Staram się go namówić, żeby spędził ten wieczór ze mną w wołomińskim „Heliosie”. Jego odpowiedź brzmi „nie”. Argumentuje ją tym, że jego dziewczyna martwi się o niego, bo to nie jest bezpieczne. Ale on sam chyba by z chęcią się wybrał. Trudno. Idę sam.

Na miejscu jestem wkrótce po 21. W środku na razie nikt nie tańczy. Jest może ze 40 osób. Wszyscy na razie „łapią klimat”. A może brak odważnych, by wyjść pierwszemu na środek pustego parkietu. Jednak nie. Pojawiają się dziewczyny. W blasku kolorowych reflektorów poruszają zgrabnie biodrami.

Wchodzę na górę. Tam dużo więcej osób. Czekają przy stolikach, na tarasie, aż dyskoteka nabierze odpowiedniego tempa. Niektórzy przechylają kufle piwa. Ponoć lepsza wtedy będzie zabawa. Przyglądam się osobom na tarasie. Większość z nich ubrana w sportowe stroje. Czterech chłopców obserwuje z góry wchodzące do lokalu dziewczyny.
– Ty, zobacz jaka laska! – Prawie krzyczy z zachwytu jeden z nich.
Zaintrygowany przybywającymi gośćmi schodzę na dół. Kolejna grupka na sportowo ubranych chłopaków. Słyszę rozmowę.
– Wchodzimy już?
– Nie, jeszcze nie. Chodźmy do „Absolutu”, wypijemy coś wcześniej.

Po chwili znikają w poprzecznej ulicy, udając się w celu realizacji pomysłu.

Wracam bliżej lokalu. Stoi przed nim parę dziewczyn.

Delikatny makijaż. Bluzka na ramiączkach odkrywająca brzuch. Materiałowe spodnie. Monika ma 19 lat. Studiuje na II roku psychologii.
– Przyszło dziś sporo znajomych. W mieście nie ma wiele rozrywek. Kiedyś częściej bywałam w pubach. Ale teraz nie przepadam za piwem, dlatego wolę przyjść na dyskotekę. W tygodniu pracuję. Dla mnie jest to chwila odprężenia. Mogę wypocząć, pobawić się. Odstresować. Do domu mam 3 minuty drogi. Gdybym musiała jechać do Warszawy na dyskotekę, nie sądzę, żebym wtedy zawsze się wybrała.

Wracam do środka. Na parkiecie „szaleje” ze 20 osób. Na razie cieszą się swobodą niezapchanego parkietu. Wkrótce ta sytuacja się zmieni.

Wszystko zaczęło się od pubu

Ponownie idę na górę. Czekam parę minut, aż Pan Marek, Szef firmy organizującej dyskotekę, znajdzie czas. Są chwile, że musi się dwoić i troić by nadążyć ze wszystkim. Jest bardzo dobrym kucharzem, dlatego sam przygotowuje większość serwowanych potraw. Do tego telefony. Dzwoni ojciec jakiejś dziewczyny. Chyba szuka swojego dziecka. Marek zagląda jeszcze na taras. Wszystko w porządku. Siadamy przy stoliku i zaczynamy rozmowę.

– Wszystko zaczęło się od pubu, który powstał jeszcze w czasie funkcjonowania całodobowego sklepu. Jednak nastały czasy, że ludzie zaczęli coraz mniej kupować. Sklep był nieopłacalny. Wtedy padł pomysł, żeby przy pubie zorganizować dyskotekę. Pierwsze imprezy zaczęły się w 1997 roku.

Przez ten czas dyskotekę przychodził cały „przekrój” gości. Od najmłodszych lat, do bardzo podeszłego wieku. Najstarszy gość liczył sobie prawie setkę wiosen. Ale często wpadają dojrzałe kobiety z Kobyłki, które już mają dorosłe dzieci. Generalnie ochroniarze starają się nie wpuszczać osób zbyt młodych. A jest ich czterech. Do tego monitoring obiektu telewizją przemysłową.

Wiadomo, że na tego typu masowej imprezie jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś przesadzi z alkoholem i może zacząć rozrabiać. Ale wtedy bardzo szybko reaguje ochrona, wyprowadza takiego delikwenta, i nie wpuszcza go już więcej. Dlatego, wbrew panującej na mieście opinii wśród niektórych osób, tutaj jest bezpiecznie. Rodzice nieraz wolą puścić swoją pociechę na dyskotekę do „Heliosa”, niż do Warszawy.

W wakacje staraliśmy się przyzwyczaić młodzież, że może się pobawić w Wołominie. Dlatego albo wejście nic nie kosztowało, albo było bardzo tanie. Ciężko było na tych dyskotekach zarobić, ale nie to było naszym celem. Do Wołomina przyjeżdżali w większym gronie młodzi ludzie z Warszawy.

Teraz w roku szkolnym dyskoteki będą nadal co tydzień w sobotę. W sezonie jesienno-wiosennym staramy się organizować dodatkowe atrakcje. Choć bilety są wtedy droższe, to nie zawsze okazuje się to dobrym interesem.

W „Heliosie” występowały m.in. Boys, Die Bomb, Zero, Maxel, Topless i inne zespoły. Do tego co jakiś czas występy erotic-dance dla starszej publiczności – kończy.

Potrafią się świetnie bawić przy każdej muzyce

Ktoś zamówił jakieś danie. Pan Marek ucieka do kuchni, ja schodzę na dół. Jest 22.10. Z kolumn rozlega się powitanie didżeja prowadzącego dyskotekę. W tle leci rosyjski przebój. Tatu i „Nas Nie Dogoniat”.
– Wita was didżej Rafał. Dobrej zabawy.

Wchodzę do Rafała za konsolę. Czarna koszulka, czarne spodnie. Nasza rozmowa co chwila jest przerywana przez konieczność zmiany płyt, nastawienia kolejnego utworu, zmiksowania przejścia…

Rafał ma 17 lat. Mieszka w Warszawie w Ursusie. Uczeń trzeciej klasy liceum ogólnokształcącego w Warszawie. Grywa od 3 lat. Większość to prywatki, osiemnastki. W „Heliosie” puszcza muzykę drugi raz. Zastępuje Kamila, który teraz akurat wyjechał na wakacje.
– Jestem mile zaskoczony wołomińską publicznością. Potrafią się świetnie bawić przy każdej muzyce.
W trakcie naszej rozmowy podchodzi do nas jeden z bawiących się gości. To Wojtek. Prosi o coś z hip-hopu. Odchodzi. Rafał kwituje to lekkim śmiechem. Chyba hip-hopu dziś więcej nie będzie. Choć parę kawałków puścił wcześniej.
– Trzeba się bawić przy takiej muzyce, jaka leci – mówi.
Rafał gra okazjonalnie. Traktuje to raczej jako hobby. W miesiącu do kieszonkowego dorobi w ten sposób do 700 zł.
– W przyszłości chciałbym studiować reżyserię dźwięku i pracować w jakimś radiu – kończy rozmowę Rafał.

Wychodzę na chwilę na dwór. Ochroniarze wywieszają plakat z napisem „Opuszczenie dyskoteki przed godz. 0.40 powoduje konieczność ponownego kupienia biletu”. Zaintrygowany pytam się, czemu nie ma – jak kiedyś – stemplowania rąk farbą świecącą w świetle ultrafioletu.
– Takie jest zarządzenie szefostwa, żeby goście nie wychodzili na ulice – wyjaśnia mi ochroniarz, który ma pełne ręce roboty w uprzedzaniu i zawracaniu „delikwentów”, którzy nie doczytali informacji.

Trzeba uważać

Idę na środek parkietu. Przede mną tańczy chłopak ubrany w buty Nike, czerwone ortalionowe spodnie i jasną koszulkę polo. Na głowie różowe, opływowe okulary. Plecaczek. Adam troszkę się wyróżnia wśród publiczności. Na parkiecie spotykam wcześniej poznaną Monikę. Wyjaśnia mi parę rzeczy.

– Ten chłopak właśnie, na jednej z poprzednich dyskotek przyszedł w czarnej koszulce z napisem „Metallica”. Miał kłopoty przez ten strój. Teraz ubrał się już inaczej. Chce się tylko pobawić – opowiada.

Na parkiecie jest taki tłok, że brakuje powietrza. Wśród błyszczących kolorowymi światłami lamp, migającego kolorkami podłogi niczym lampki z teleturnieju „Koło Fortuny”, gąszczu wypuszczanego dymu trwa, najlepsza zabawa. Żeby przejść z jednego kąta sali na drugi, trzeba przeciskać się wśród tańczących, spoconych ciał, szeroko chodzących ramion – może to być niebezpieczne. Trzeba uważać. Uważać musi też Lidka – blond włosy, bardzo zgrabna figura. Do tego świetnie rusza biodrami w tańcu. Przyciąga uwagę sporej części męskiej publiczności. Inna dziewczyna, za bardzo „wypita”, przechodząc aplikuje „przypadkowe” uderzenie z łokcia w plecy tancerce. Chyba nie podoba jej się, że przyciąga uwagę za wielu chłopaków.

Ewelina przyszła pobawić się z kolegą. Ale ona ma na razie inny kłopot. Przykleił się do niej podpity facet, około 25 lat. Kilkakrotne odepchnięcie rękoma „delikwenta” nie przynosi efektu. Do 25-latka nic nie trafia. Nawet nie przeszkadza mu to, że dziewczyna przyszła z partnerem do tańca.

A on właśnie czuje, że zaraz nie wytrzyma. Ewelina jednak kontroluje sytuację.

Ale na wsi jest lepiej

Po dłuższej chwili spędzonej w środku dyskoteki brakuje mi tchu, wychodzę na taras na dole. A tam spory tłum łapie drugi oddech. Spotykam Łukasza. Ma 17 lat. Będzie teraz chodził do trzeciej klasy Liceum Ekonomicznego w Wołominie. Sportowe obuwie, białe skarpetki, dżinsowe spodnie, jasna koszulka.

– W wakacje przychodzę na dyskotekę prawie co tydzień. Jak nie tutaj w Wołominie, to na wsi, gdzie jeżdżę do rodziny. Tutaj jest strasznie gorąco na dyskotece. Na wsi pod Brańskiem jest lepiej. Ale tu jest fajny didżej, bo puszcza fajną muzykę i fajne teksty. I są bardzo fajne dziewczyny. Ale na wsi jest lepiej. Jest więcej miejsca, klimatyzacja i łatwiejsze panienki.

W tym czasie podchodzi do nas Julita, siostra Łukasza. Mówi, że ma 18 lat. Łukasz wyjaśnia, że ma tylko 15, ale wiele chłopców myśli, że naprawdę skończyła 18 rok życia.

– Często przez to ma za dużo amatorów. No, ale niech też się pobawi, co ja jej będę bronił. Ojciec woli nas puścić na dyskotekę tutaj niż do Warszawy. Dał mi na nią 20 zł. Na wejście i na colę dla dziewczyn. Ale ja dołożyłem pieniądze ze swoich kieszonkowych i przed dyskoteką kupiłem siostrze i koleżankom zupełnie coś innego.
W „Heliosie” ścisk jak rzadko kiedy. W końcu to ostatnia wakacyjna dyskoteka.
– W wakacje zawsze tu przychodziło tak dużo osób. Ale najwięcej, oprócz dzisiejszej, to było w sobotę po festynie w sierpniu. Bo z festynu wszyscy się tu zwalili – dodaje Łukasz na zakończenie rozmowy.

Przychodzą grupami, wychodzą parami

Szał tańca na parkiecie trwa. Z głośników wydobywa się „fajna muzyka”, lecą „fajne teksty”. „Oj Ela, Ela” śpiewany zachrypniętym barytonem polski przebój disco-polo. Nasza wspaniała tancerka, która przyciągała uwagę zbyt wielu chłopaków, „liże rany”. Tym razem dostała w łuk brwiowy, który zaczął krwawić. Ma też powyrywane włosy. Trzeba jednak być bardziej uważnym.

Minęła już pierwsza. Na ulicy masa młodzieży. Można już swobodnie wychodzić z dyskoteki i do niej wrócić. Piątka dobrze bawiących się dziewczyn oblega jeden z samochodów zaparkowanych po przeciwnej stronie ulicy. Dosłownie tańczą na nim. Na parkiecie było chyba za mało miejsca. Kolejna ich koleżanka na ulicy popisuje się kozłowaniem piłki od kosza, wyjętej z bagażnika auta. Wychodzi jej to całkiem nieźle. Skupia na sobie uwagę większości pozostałej publiki, która teraz cieszy się swobodą. Na dwór wychodzi też zaczerpnąć świeżego powietrza Monika. Kontynuujemy rozmowę.

– Na dyskotekę przychodzi wiele osób. Większość facetów przyszła tylko w jednym celu. Wyrwać jakąś panienkę. Nieliczni z chłopaków przyszli się tu naprawdę tylko pobawić, nie licząc na nic więcej. Więcej jest dziewczyn, które przyszły tu dla miłego spędzenia czasu. Czy to właśnie odstresować się po tygodniu tak jak ja, czy pobawić ze znajomymi. Ale część młodych panien przychodzi tu też w dokładnie takim samym celu jak większość chłopaków. Przychodzą grupkami. Koledzy z kolegami, koleżanki z koleżankami. A wychodzą parami.

Monika wraca do środka i bawi się do samego końca. Ja podążam na pobliski postój taryf i wracam do domu. Zabawa trwa nadal. Większość z bawiących się pójdzie w najbliższy poniedziałek do szkoły.

WP Theme & Icons autorstwa N.Design Studio. Spolszczenie: Adam Klimowski.
RSS wpisów RSS komentarzy Zaloguj się