Na dyskotece tańczą goście, didżej za konsolą gra…

press Komentarze (0) »

Nr 5, 16-30 wrzesień 2002


Ostatnia sobota sierpnia. Dzień był upalny, jak większość lata. Godzina 21. Nadal jest gorąco, a będzie jeszcze bardziej. Właśnie zaczęła się ostatnia wakacyjna dyskoteka w mieście – sypialni. Ale tutaj zasną tylko ci, którzy za dużo wypiją.

Przed dyskoteką dzwonię do kolegi. Staram się go namówić, żeby spędził ten wieczór ze mną w wołomińskim „Heliosie”. Jego odpowiedź brzmi „nie”. Argumentuje ją tym, że jego dziewczyna martwi się o niego, bo to nie jest bezpieczne. Ale on sam chyba by z chęcią się wybrał. Trudno. Idę sam.

Na miejscu jestem wkrótce po 21. W środku na razie nikt nie tańczy. Jest może ze 40 osób. Wszyscy na razie „łapią klimat”. A może brak odważnych, by wyjść pierwszemu na środek pustego parkietu. Jednak nie. Pojawiają się dziewczyny. W blasku kolorowych reflektorów poruszają zgrabnie biodrami.

Wchodzę na górę. Tam dużo więcej osób. Czekają przy stolikach, na tarasie, aż dyskoteka nabierze odpowiedniego tempa. Niektórzy przechylają kufle piwa. Ponoć lepsza wtedy będzie zabawa. Przyglądam się osobom na tarasie. Większość z nich ubrana w sportowe stroje. Czterech chłopców obserwuje z góry wchodzące do lokalu dziewczyny.
– Ty, zobacz jaka laska! – Prawie krzyczy z zachwytu jeden z nich.
Zaintrygowany przybywającymi gośćmi schodzę na dół. Kolejna grupka na sportowo ubranych chłopaków. Słyszę rozmowę.
– Wchodzimy już?
– Nie, jeszcze nie. Chodźmy do „Absolutu”, wypijemy coś wcześniej.

Po chwili znikają w poprzecznej ulicy, udając się w celu realizacji pomysłu.

Wracam bliżej lokalu. Stoi przed nim parę dziewczyn.

Delikatny makijaż. Bluzka na ramiączkach odkrywająca brzuch. Materiałowe spodnie. Monika ma 19 lat. Studiuje na II roku psychologii.
– Przyszło dziś sporo znajomych. W mieście nie ma wiele rozrywek. Kiedyś częściej bywałam w pubach. Ale teraz nie przepadam za piwem, dlatego wolę przyjść na dyskotekę. W tygodniu pracuję. Dla mnie jest to chwila odprężenia. Mogę wypocząć, pobawić się. Odstresować. Do domu mam 3 minuty drogi. Gdybym musiała jechać do Warszawy na dyskotekę, nie sądzę, żebym wtedy zawsze się wybrała.

Wracam do środka. Na parkiecie „szaleje” ze 20 osób. Na razie cieszą się swobodą niezapchanego parkietu. Wkrótce ta sytuacja się zmieni.

Wszystko zaczęło się od pubu

Ponownie idę na górę. Czekam parę minut, aż Pan Marek, Szef firmy organizującej dyskotekę, znajdzie czas. Są chwile, że musi się dwoić i troić by nadążyć ze wszystkim. Jest bardzo dobrym kucharzem, dlatego sam przygotowuje większość serwowanych potraw. Do tego telefony. Dzwoni ojciec jakiejś dziewczyny. Chyba szuka swojego dziecka. Marek zagląda jeszcze na taras. Wszystko w porządku. Siadamy przy stoliku i zaczynamy rozmowę.

– Wszystko zaczęło się od pubu, który powstał jeszcze w czasie funkcjonowania całodobowego sklepu. Jednak nastały czasy, że ludzie zaczęli coraz mniej kupować. Sklep był nieopłacalny. Wtedy padł pomysł, żeby przy pubie zorganizować dyskotekę. Pierwsze imprezy zaczęły się w 1997 roku.

Przez ten czas dyskotekę przychodził cały „przekrój” gości. Od najmłodszych lat, do bardzo podeszłego wieku. Najstarszy gość liczył sobie prawie setkę wiosen. Ale często wpadają dojrzałe kobiety z Kobyłki, które już mają dorosłe dzieci. Generalnie ochroniarze starają się nie wpuszczać osób zbyt młodych. A jest ich czterech. Do tego monitoring obiektu telewizją przemysłową.

Wiadomo, że na tego typu masowej imprezie jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś przesadzi z alkoholem i może zacząć rozrabiać. Ale wtedy bardzo szybko reaguje ochrona, wyprowadza takiego delikwenta, i nie wpuszcza go już więcej. Dlatego, wbrew panującej na mieście opinii wśród niektórych osób, tutaj jest bezpiecznie. Rodzice nieraz wolą puścić swoją pociechę na dyskotekę do „Heliosa”, niż do Warszawy.

W wakacje staraliśmy się przyzwyczaić młodzież, że może się pobawić w Wołominie. Dlatego albo wejście nic nie kosztowało, albo było bardzo tanie. Ciężko było na tych dyskotekach zarobić, ale nie to było naszym celem. Do Wołomina przyjeżdżali w większym gronie młodzi ludzie z Warszawy.

Teraz w roku szkolnym dyskoteki będą nadal co tydzień w sobotę. W sezonie jesienno-wiosennym staramy się organizować dodatkowe atrakcje. Choć bilety są wtedy droższe, to nie zawsze okazuje się to dobrym interesem.

W „Heliosie” występowały m.in. Boys, Die Bomb, Zero, Maxel, Topless i inne zespoły. Do tego co jakiś czas występy erotic-dance dla starszej publiczności – kończy.

Potrafią się świetnie bawić przy każdej muzyce

Ktoś zamówił jakieś danie. Pan Marek ucieka do kuchni, ja schodzę na dół. Jest 22.10. Z kolumn rozlega się powitanie didżeja prowadzącego dyskotekę. W tle leci rosyjski przebój. Tatu i „Nas Nie Dogoniat”.
– Wita was didżej Rafał. Dobrej zabawy.

Wchodzę do Rafała za konsolę. Czarna koszulka, czarne spodnie. Nasza rozmowa co chwila jest przerywana przez konieczność zmiany płyt, nastawienia kolejnego utworu, zmiksowania przejścia…

Rafał ma 17 lat. Mieszka w Warszawie w Ursusie. Uczeń trzeciej klasy liceum ogólnokształcącego w Warszawie. Grywa od 3 lat. Większość to prywatki, osiemnastki. W „Heliosie” puszcza muzykę drugi raz. Zastępuje Kamila, który teraz akurat wyjechał na wakacje.
– Jestem mile zaskoczony wołomińską publicznością. Potrafią się świetnie bawić przy każdej muzyce.
W trakcie naszej rozmowy podchodzi do nas jeden z bawiących się gości. To Wojtek. Prosi o coś z hip-hopu. Odchodzi. Rafał kwituje to lekkim śmiechem. Chyba hip-hopu dziś więcej nie będzie. Choć parę kawałków puścił wcześniej.
– Trzeba się bawić przy takiej muzyce, jaka leci – mówi.
Rafał gra okazjonalnie. Traktuje to raczej jako hobby. W miesiącu do kieszonkowego dorobi w ten sposób do 700 zł.
– W przyszłości chciałbym studiować reżyserię dźwięku i pracować w jakimś radiu – kończy rozmowę Rafał.

Wychodzę na chwilę na dwór. Ochroniarze wywieszają plakat z napisem „Opuszczenie dyskoteki przed godz. 0.40 powoduje konieczność ponownego kupienia biletu”. Zaintrygowany pytam się, czemu nie ma – jak kiedyś – stemplowania rąk farbą świecącą w świetle ultrafioletu.
– Takie jest zarządzenie szefostwa, żeby goście nie wychodzili na ulice – wyjaśnia mi ochroniarz, który ma pełne ręce roboty w uprzedzaniu i zawracaniu „delikwentów”, którzy nie doczytali informacji.

Trzeba uważać

Idę na środek parkietu. Przede mną tańczy chłopak ubrany w buty Nike, czerwone ortalionowe spodnie i jasną koszulkę polo. Na głowie różowe, opływowe okulary. Plecaczek. Adam troszkę się wyróżnia wśród publiczności. Na parkiecie spotykam wcześniej poznaną Monikę. Wyjaśnia mi parę rzeczy.

– Ten chłopak właśnie, na jednej z poprzednich dyskotek przyszedł w czarnej koszulce z napisem „Metallica”. Miał kłopoty przez ten strój. Teraz ubrał się już inaczej. Chce się tylko pobawić – opowiada.

Na parkiecie jest taki tłok, że brakuje powietrza. Wśród błyszczących kolorowymi światłami lamp, migającego kolorkami podłogi niczym lampki z teleturnieju „Koło Fortuny”, gąszczu wypuszczanego dymu trwa, najlepsza zabawa. Żeby przejść z jednego kąta sali na drugi, trzeba przeciskać się wśród tańczących, spoconych ciał, szeroko chodzących ramion – może to być niebezpieczne. Trzeba uważać. Uważać musi też Lidka – blond włosy, bardzo zgrabna figura. Do tego świetnie rusza biodrami w tańcu. Przyciąga uwagę sporej części męskiej publiczności. Inna dziewczyna, za bardzo „wypita”, przechodząc aplikuje „przypadkowe” uderzenie z łokcia w plecy tancerce. Chyba nie podoba jej się, że przyciąga uwagę za wielu chłopaków.

Ewelina przyszła pobawić się z kolegą. Ale ona ma na razie inny kłopot. Przykleił się do niej podpity facet, około 25 lat. Kilkakrotne odepchnięcie rękoma „delikwenta” nie przynosi efektu. Do 25-latka nic nie trafia. Nawet nie przeszkadza mu to, że dziewczyna przyszła z partnerem do tańca.

A on właśnie czuje, że zaraz nie wytrzyma. Ewelina jednak kontroluje sytuację.

Ale na wsi jest lepiej

Po dłuższej chwili spędzonej w środku dyskoteki brakuje mi tchu, wychodzę na taras na dole. A tam spory tłum łapie drugi oddech. Spotykam Łukasza. Ma 17 lat. Będzie teraz chodził do trzeciej klasy Liceum Ekonomicznego w Wołominie. Sportowe obuwie, białe skarpetki, dżinsowe spodnie, jasna koszulka.

– W wakacje przychodzę na dyskotekę prawie co tydzień. Jak nie tutaj w Wołominie, to na wsi, gdzie jeżdżę do rodziny. Tutaj jest strasznie gorąco na dyskotece. Na wsi pod Brańskiem jest lepiej. Ale tu jest fajny didżej, bo puszcza fajną muzykę i fajne teksty. I są bardzo fajne dziewczyny. Ale na wsi jest lepiej. Jest więcej miejsca, klimatyzacja i łatwiejsze panienki.

W tym czasie podchodzi do nas Julita, siostra Łukasza. Mówi, że ma 18 lat. Łukasz wyjaśnia, że ma tylko 15, ale wiele chłopców myśli, że naprawdę skończyła 18 rok życia.

– Często przez to ma za dużo amatorów. No, ale niech też się pobawi, co ja jej będę bronił. Ojciec woli nas puścić na dyskotekę tutaj niż do Warszawy. Dał mi na nią 20 zł. Na wejście i na colę dla dziewczyn. Ale ja dołożyłem pieniądze ze swoich kieszonkowych i przed dyskoteką kupiłem siostrze i koleżankom zupełnie coś innego.
W „Heliosie” ścisk jak rzadko kiedy. W końcu to ostatnia wakacyjna dyskoteka.
– W wakacje zawsze tu przychodziło tak dużo osób. Ale najwięcej, oprócz dzisiejszej, to było w sobotę po festynie w sierpniu. Bo z festynu wszyscy się tu zwalili – dodaje Łukasz na zakończenie rozmowy.

Przychodzą grupami, wychodzą parami

Szał tańca na parkiecie trwa. Z głośników wydobywa się „fajna muzyka”, lecą „fajne teksty”. „Oj Ela, Ela” śpiewany zachrypniętym barytonem polski przebój disco-polo. Nasza wspaniała tancerka, która przyciągała uwagę zbyt wielu chłopaków, „liże rany”. Tym razem dostała w łuk brwiowy, który zaczął krwawić. Ma też powyrywane włosy. Trzeba jednak być bardziej uważnym.

Minęła już pierwsza. Na ulicy masa młodzieży. Można już swobodnie wychodzić z dyskoteki i do niej wrócić. Piątka dobrze bawiących się dziewczyn oblega jeden z samochodów zaparkowanych po przeciwnej stronie ulicy. Dosłownie tańczą na nim. Na parkiecie było chyba za mało miejsca. Kolejna ich koleżanka na ulicy popisuje się kozłowaniem piłki od kosza, wyjętej z bagażnika auta. Wychodzi jej to całkiem nieźle. Skupia na sobie uwagę większości pozostałej publiki, która teraz cieszy się swobodą. Na dwór wychodzi też zaczerpnąć świeżego powietrza Monika. Kontynuujemy rozmowę.

– Na dyskotekę przychodzi wiele osób. Większość facetów przyszła tylko w jednym celu. Wyrwać jakąś panienkę. Nieliczni z chłopaków przyszli się tu naprawdę tylko pobawić, nie licząc na nic więcej. Więcej jest dziewczyn, które przyszły tu dla miłego spędzenia czasu. Czy to właśnie odstresować się po tygodniu tak jak ja, czy pobawić ze znajomymi. Ale część młodych panien przychodzi tu też w dokładnie takim samym celu jak większość chłopaków. Przychodzą grupkami. Koledzy z kolegami, koleżanki z koleżankami. A wychodzą parami.

Monika wraca do środka i bawi się do samego końca. Ja podążam na pobliski postój taryf i wracam do domu. Zabawa trwa nadal. Większość z bawiących się pójdzie w najbliższy poniedziałek do szkoły.

Wywiad ze Starym Dobrym Małżeństwem

press Komentarze (0) »

Poezja jest bardzo subiektywną formą wyrażania myśli. Tak samo subiektywna pozostaje w odbiorze. Czym jest poezja dla Was?

Ziemianin: Poezja to jest jakiś sposób na zmaganie się z tajemnicami życia. Stara się odpowiedzieć w jakiś sposób na problemy świata w sposób artystyczny. Nie ma reguły, co to jest poezja, bo każdy poeta ma swoje przemyślenia na ten temat. W każdym razie poezja to w jakiś sposób odpowiedz na to jak radzić sobie ze światem. Odpowiedź w sposób artystyczny, bo można również szukać odpowiedzi w filozofii. To jest pewien sposób na życie.

Czemplik: To jest takie… bo można mówić o życiu językiem gazety, językiem wulgarnym, językiem ulicy itd.. A jeżeli ktoś sięga po poezję to znaczy że szuka czegoś głębszego i tym samym chce powiedzieć w sposób bardzo wyrafinowany, piękny, choć może mało popularny. Aczkolwiek my z tym żyjemy na co dzień, jeździmy samochodem.

Ziemianin: Poezja zawsze była i będzie sztuką elitarną. Nie jest dla wszystkich. I stąd nie ma takiego odbioru jak inne sztuki.
Dlaczego uciekacie od telewizji? Czy ona aż tak fałszuje wasz przekaz? Dla mnie niezapomnianym pozostanie wasz występ w Opolu, kiedy to zaśpiewaliście „Nie Brookliński most”…?

Czemplik: Świadomie stronimy od mediów, a z drugiej strony media nie są zainteresowani nami bo nie jesteśmy zjawiskiem komercyjnym I przy małej oglądalności nikt nie będzie puszczał tego w telewizji. Taki był los naszych teledysków, które firma Pomaton EMI wyprodukowała. One ujrzały światło dzienne. Raz, dwa… W programie „Kawa czy herbata”, „Ziarno” i poszły do kosza. Zniknęły. Dlatego o to nie zabiegamy. A z drugiej strony mamy sygnały, że jeżeli się coś zbytnio eksploatuje w telewizji to się staje bardzo powszechne, a poezja nie może być bardzo powszechna, tylko tak jak Adam powiedział – elitarna.
Wasze płyty, choć są nagrane w tym samym klimacie muzycznym, różnią się stylem. Czy na następnych płytach możemy się spodziewać kolejnych mariaży elementów rocka, bluesa z balladą poetycką?

Czemplik: Ja myślę, że nie ma takiej potrzeby, bo ktoś mógłby nas podejrzewać, że robimy to z pobudek czysto komercyjnych. Np. że pojawi się rock, jazz, funky, techno. Takie rzeczy można robić pod publiczność, media, że my szukamy. Ale w naszym wypadku byłoby to sztuczne, bo tak naprawdę my nic nie szukamy, nic nie chcemy odkrywać. Bo to co było do odkrycia, do wyszukania, to było to brzmienie, którym my samym się cieszymy, to był ten poeta, który siedzi obok mnie. W zasadzie gdyby ktoś chciał pokazać swoje inne oblicze, zaszokować widza to można by było ściąć włosy, zacząć chodzić boso na koncercie. Ja nie mam nic przeciwko ludziom którzy to robią. Bo oni mają swoje pobudki, filozofie, która za tym stoi. My jesteśmy konsekwentni i na tym bazuje popularność zespołu Drążymy w tym jednym, w miarę łagodnym brzmieniu liryki, nastrojowości, troszeczkę śpiewności która wpada łatwo w ucho i zostaje na wieczór, na cały szlak turystyczny tak jak piosenka „Bieszczadzkie anioły”. Mamy sygnały, że idzie się z „nią” fajnie z plecakiem. Myślę, że zbytnie eksperymenty nie są wskazane.
„Bieszczadzkie anioły”, Edward Stachura, Wojtek Bellon…, zapewne wszyscy „spotkamy się u studni”. Wasze piosenki są przeważnie bardzo sentymentalne, a jednocześnie niosą ze sobą tyle radości i optymizmu. Jak wy to robicie?

Ziemianin: Ja bym nie nazwał tego sentymentalizmem. Raczej liryką. To jest taka liryczna ciepła opowieść o ludziach. Niektóre rzeczy są związane ze wspomnieniami, z przyjaciółmi. Od początku autorzy tekstów którzy się pojawiali, czy to Stachura, Józef Baran, Leśmian, czy obecnie ja mieliśmy podobne sposoby patrzenia na świat. Zresztą Krzysiek wybierając utwory do repertuaru miał do dyspozycji i szukał podobnych myśli i przesłań zawartych w tych utworach. Bardzo dobrze, że to zaistniało w takim mariażu, jak muzyka Krzysztofa i moja poezja.
Czy szukacie nowych utworów do waszych piosenek?

Czemplik: Nie. Adaś jest takim pracowitym i młodym poetą, że „robi” takie rzeczy że starczy jeszcze na długo. Nie ma takiej potrzeby, jak jesteśmy obsypywani takimi prezentami jak tekst w rękopisie. Nie musimy chodzić po bibliotekach i odkrywać nowe nazwiska.

Ziemianin: Na razie ta współpraca się bardzo dobrze układa i myślę, że to potrwa jeszcze, oby jak najdłużej. To już się zrobił taki wspólny tandem

Rysiek, prowadzisz oficjalną stronę internetową Starego Dobrego Małżeństwa. Sam jesteś webmasterem tej strony, czy tylko dbasz o zawartość merytoryczną?

Żarowski: Sam zajmuje się tą stroną od początku do końca. Bez niczyjej pomocy.
Czego życzycie swoim fanom?

Czemplik: Banalnie zabrzmi. Zdrowia. To nam wszystkim jest potrzebne. Jak się dużo pracuje i ciężko to zdrowie zaczyna szwankować. A jest do tej pracy niezbędne. Niech wszyscy będą zadowoleni. Żeby wszystkim się powodziło, żeby można było wybrać się po ulubioną książkę, na koncert, do kina. Jak jeździmy po Polsce, to ludzie mówią, że jest ciężko z pracą, itd. Mam nadzieję że każdy znajdzie czas na konsumpcję sztuki jak i na inne rzeczy.

Ziemianin: Podpisuje się pod tym co Wojtek powiedział. Dodam tylko, że świat przy każdym takim przekroczeniu stulecia, tysiąclecia jest trochę szalony, zresztą to się trochę w naszych utworach najnowszych się przejawia i odbija. Życzyłbym wszystkim tak samo zdrowia. Żeby mniej oszołomstwa było. Bo mamy tak szaloną sytuację. Żeby politycy się trochę stuknęli w głowę, zaczęli inaczej myśleć. Żebyśmy mieli możliwość normalnego życia a nie roztrojów na każdym kroku. Spokoju, stabilizacji, normalności. Żeby ludzie chodzili na nasze koncerty.

Czemplik: Jak ludziom będzie dobrze to i nam będzie dobrze. Wtedy będziemy mieli większą satysfakcje, bo przyjemniej się gra do pełnych sal koncertowych a nie do pustych. Tak samo największą przyjemnością dla autora, że jego utwory cieszą się popularnością, są kupowane.
Zdarzyło wam się kiedyś żeby sala podczas waszego koncertu nie była pełna?

Czemplik: No odpukać ostatnimi czasy nie. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego faktu. Chyba, że gdzieś menadżer nie rozreklamuje naszego występu. Zdarza się to w mniejszych miejscowościach. Wtedy czasami jakiś rząd bywa pusty.
Rozmawiali: Arkadiusz Kupiec i Radosław Kostrzewa

Pierwszy wywiad – z Jackiem Kaczmarskim

press Komentarze (0) »

Wywaid przeprowadzony przezemnie dla gazetki szkolnej „Woli Ludu” z Jackiem Kaczmarskim

(RK) Czy nie myślał pan kiedyś, żeby skończyć, że ma pan w którymś momencie dosyć, bo jednak napisanie, jak pan powiedział, ponad 800 tekstów to spory dorobek?

(JK) Zdecydowanie mam dość. Wielokrotnie myślałem, że skończę. Wyjazd do Australii byłby takim najbardziej klasycznym zakończeniem. A jednak się okazuje, że się nie nauczyłem mówić „nie”, przynajmniej raz na jakiś czas pojawia się jakaś okazja, czy jakby rodzaj „nacisku”, „presji” czyby do Polski nie wrócić, ale nie na długo. I muszę powiedzieć, że przez to, że przez półtora roku nie miałem gitary w ręku, nie śpiewałem, zajmowałem się domem czy lekturą, pisaniem książek, to teraz mi się śpiewa z ogromną przyjemnością. Odpocząłem i już nie mam wstrętu do własnych utworów.

(RK) Pan gra odwrotnie na gitarze. To znaczy, pan gra prawą ręką łapiąc chwyty a lewą uderza struny. Czy ciężko było się nauczyć tej techniki gry?

(JK) Ja tego nie nauczyłem się celowo. Wziąłem z wątpliwości po prostu gitarę za pierwszym razem w ten sposób i tak już zostało.

(RK) Czy może pan ocenić czy w ten sposób trudniej się gra, czy łatwiej?

(JK) No, mi się gra łatwiej, natomiast, nie przepuszczam żeby ktokolwiek potrafił ocenić to, kto gra normalnie. Ja zresztą teraz nie umiałbym się nauczyć grać na odwrót, to znaczy normalnie.

(RK) Czy pan wraca do Polski, czy do Australii?

(JK) No nie. Ja mam dom w Australii, ja mam tam rodzinę, żonę, dzieci. Ale to też z drugiej strony – nie wiem. Ja się w ogóle nad tym nie zastanawiałem. Ja się czuję wszędzie u siebie, także w Polsce. W końcu mieszkałem w bardzo wielu miastach na świecie. W momencie kiedy przyjeżdżam do znajomych do Paryża to się też czuje jak u siebie. W Monachium mam pierwszą żonę i syna i też przyjeżdżam jak do siebie.

W dalszej luźnej rozmowie padło pytanie, który z koncertów Jacek Kaczmarski pamięta najlepiej. W drugiej części odpowiedzi na nie, usłyszeliśmy.

(JK) (…) też Australijskie wspomnienie. Po koncercie podszedł do mnie jakiś działacz polonijny. Też starszy pan. Dla odmiany bardzo gorącą uścisnął mi dłoń i powiedział: „Jestem dumny, dumny panie Kaczmarkiewicz, ponieważ pańskie nazwisko jest tu powszechnie znane”.

(RK) Jest pana mało w telewizji!

(JK) No więc ja przepuszczam, że, znaczy – ktoś mi powiedział że jestem bezustannie w telewizji, to jest …

(RK) To znaczy, że jest więcej o panu niż z pana udziałem.

(JK) To jest fakt, że z jednej strony mnie bardzo chętnie zapraszają wszystkie panie redaktorki, bo mówią, że ja mam gadane, czyli ja bym zapełnił miejsce antenowe. Z drugiej strony telewizja niechętnie rejestruje moje koncerty, bo uważają, że moja twórczość nie nadaje się do pokazywania w telewizji, bo to jest za trudne. To znaczy, to jest za trudne dla tych redaktorów, którzy uważają, że to nie jest dla publiczności telewizyjnej. Brałem udział w takiej audycji w TV POLONIA i rozmawiający ze mną redaktor poprosił, żebym coś zaśpiewał. Ja zaśpiewałem piosenkę z najnowszego programu „Karnawał w Wiktorii”. To jest taka lista polityczna śpiewana w stylu Grzesiuka. Lista polskich polityków przedstawiona tak na jaw, bez sztuczności. I on tego uważnie wysłuchał i zapytał: „Czy ma po tym rozumieć, że pan już się nie zajmuje polityką”.

Dziękuję za rozmowę.

WP Theme & Icons autorstwa N.Design Studio. Spolszczenie: Adam Klimowski.
RSS wpisów RSS komentarzy Zaloguj się